Tak powstawały "Pierścienie władzy". Operator zdradza sekrety produkcji
- Lwia część scenografii była budowana od podstaw. Statek, którym elfy płyną do Valinoru, był naprawdę zbudowany, tak jak wioska ludzi i obozowiska Harfootów. Mieliśmy też takie plany zdjęciowe, które były tylko w części stworzone na planie, a rozbudowane za pomocą efektów specjalnych - opowiada WP Oscar Fauda, operator "Pierścieni Władzy".
Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Co dla ciebie znaczyło dołączenie do ekipy twórców "Pierścieni władzy"?
Oscar Fauda: Gdy zaproszono mnie do projektu, byłem bardzo szczęśliwy i podekscytowany, bo wiedziałem, że czeka mnie ogromne wyzwanie. Ale muszę przyznać szczerze, że nie nazwałbym się fanem Tolkiena, choć kocham filmy z serii.
Filmy Petera Jacksona inspirowały cię przy pracy nad serialem Amazona?
Trylogia była nam bardzo bliska, ale założenie było takie, by zrobić zupełnie nową produkcję. Z jednej strony świat ma być widzom znany, by czuli się komfortowo, ale wszystko to podane miało być w nowej formie. Nowy smak dobrze znanego, kochanego dania.
Współpracę zaproponował ci reżyser czy Amazon?
Reżyser. Jesteśmy od dawna przyjaciółmi i zrobiliśmy kilka projektów. Potem pojechałem do Los Angeles, by spotkać się z showrunnerami, ekipą Amazona i całym zespołem.
Już pierwsze przecieki o "Pierścieniach władzy" budziły ogromne emocje, bo mowa była o astronomicznym budżecie. Zdawałeś sobie sprawę, ile w ten projekt zainwestowano?
Wiedziałem, że serial będzie wysokobudżetowy, że będzie to projekt na masową skalę, ale w szczegółach się nie orientowałem. Docierały do mnie oczywiście historie o tym, ile studio zapłaciło za prawa do ekranizacji, ale liczby to nie moja bajka. Legendy o budżecie pełne były soczystych doniesień. Jasne, że wysokość budżetu zawsze ma wpływ na pracę ekipy, a także i moją. Ale nie mogę powiedzieć, że pieniądze płynęły do nas bez limitu. Zawsze są jakieś ograniczenia. Trzeba było dostosować projekt do wymagań, a te były olbrzymie.
Co było dla ciebie największym wyzwaniem? Co z twojej perspektywy było najbardziej szaloną rzeczą, jaką zrobiliście?
Dla mnie chyba największym wyzwaniem było stworzenie całego planu zdjęciowego w środku studia, w którym trzeba było podziałać tak, by imitować słoneczny dzień. Musisz przełożyć w sztucznych warunkach coś, co widzisz i co doświadczasz każdego dnia. Odpowiadałem za pierwsze dwa odcinki, z czego – jak pewnie pamiętasz – drugi odcinek w dużej mierze rozgrywa się na wodach, gdy Galadriela płynie w stronę Valinoru. Choć mieliśmy ten legendarny budżet, to nie zdecydowaliśmy się kręcić na morzu. Kręciliśmy na zbiorniku wodnym, który mieścił się na tyłach studia w Nowej Zelandii. W tym kraju pogoda sama w sobie rzuca wyzwanie za wyzwaniem, więc nakręcenie kilku scen zajęło nam tydzień.
Dużo jest w serialu efektów specjalnych?
Idea była taka, by zbudować jak najwięcej się da. Chcieliśmy, by aktorzy czuli się tak, jak w prawdziwym środowisku, by to miało wpływ na ich performance. Dlatego lwia część scenografii była budowana od podstaw. Statek, którym elfy płyną do Valinoru, był naprawdę zbudowany, ale reszta to green screen. Wioska ludzi była w całości zbudowana, podobnie jak obozowiska Harfootów. Mieliśmy też takie plany zdjęciowe, które były tylko w części stworzone na planie, a rozbudowane za pomocą efektów specjalnych.
Jak Lindon?
Tak, to było dla mnie ogromne wyzwanie, bo był to las, który nagrywaliśmy w środku studia. Prawdziwe było wielkie drzewo i część zalesienia na około 40-metrowej przestrzeni. Las był wzbogacony efektami specjalnymi. Drzewa były zbudowane tylko do pewnego momentu, a dalej, po kilku gałęziach, to praca speców od efektów specjalnych.
Ale tu rodziło się wyzwanie, bo bez liści na drzewach, bardzo trudno było odpowiednio oświetlić plan, by naprawdę dało się odczuć, że jesteśmy w lesie. Korzystaliśmy więc z siatek do kamuflażu, by dać złudzenie, że nad nami są liście. Zbudowaliśmy las, ale też część góry, po której w jednej ze scen wspina się Galadriela, będąc na tropie Saurona.
Masz swoją ulubioną scenę?
Wiele z nich łączy się z postacią Nieznajomego: gdy rozbija się w pobliżu osady Harfootów i tworzy się ogromny krater, czy ta, gdy z rozbitej latarni wylatują świetliki.
Gdy kręcili "Grę o tron", produkcja musiała tworzyć fałszywe plany zdjęciowe, by ukryć, gdzie naprawdę pracują. Zainteresowanie "Pierścieniami władzy" było potężne, ale czy przez to w podobny sposób jak twórcy "GoT" musieliście się ukrywać?
Nie pamiętam jakichś wielkich incydentów. Pojawiały się czasem jakieś drony, ale wcale nie było ogromnego zainteresowania odkryciem naszej pracy. Aktorzy i ekipa musieli stosować się do wielu zasad nałożonych przed produkcję, by nie wyjawić szczegółów planu. Trzeba było stworzyć ścianę z kontenerów, by osłonić plan od strony przejeżdżających pociągów. Nie było jednak paparazzi, którzy by nas męczyli. Może dlatego że aktorzy nie byli za bardzo znani przed premierą. Teraz są zdecydowanie większymi gwiazdami.
Serial jest pełen magii, ale czy ty dalej czujesz magię w swoim zawodzie?
Magiczne jest to, że wciąż można się nauczyć czegoś nowego i czuć do tego ogromną pasję. "Pierścienie władzy" są pierwszym takim serialem, który robiłem, w którym nie ma sztucznego światła. Korzystaliśmy z mocy słońca, księżyca i ognia. Projekt rzucał mi mnóstwo wyzwań, a dzięki temu czułem, że naprawdę cały czas kocham tę pracę. Każdy dzień był inny.